Finał „Gry o tron” – analiza

Choć długo na to czekaliśmy, jednocześnie pragnąc go jak najszybciej i starając się odwlec go w czasie, finał Gry o tron w końcu nastał. A mówiąc „finał”, mamy na myśli jeden z najdłuższych odcinków serii, mający aż 76 minut. Jednak jak się okazuje, bardzo szybko stał się również najgorzej ocenianym epizodem w całej historii serialu, co ciągle pozostawia spory niesmak po zakończeniu dzieła, w którym pokładano tak wielkie nadzieje. Skąd wzięły się tak słabe opinie i dlaczego uważam, że są niesprawiedliwe? Postaram się przeanalizować największe zarzuty skierowane do 6. odcinka oraz postawić im kontrargumenty.

Zacznijmy od początku, czyli chronologicznie wydarzeniami. Arya obserwująca triumfalną przemowę Daenerys na placu. Poprzedni odcinek zakończył się z bohaterką odjeżdżającą na białym koniu prawdopodobnie symbolizującym śmierć (dziewczynka miała odpowiadać jednemu z czterech jeźdźców apokalipsy lub być nawiązaniem do książkowej przepowiedni mówiącej o „bladej klaczy”). Finał ani na moment nie pokazuje ponownie wierzchowca, co niezwykle „oburzyło” część fanów. Byli zawiedzeni, kiedy okazało się, że zwierzę ani trochę nie urasta do rangi, jaką mu przypisano. Niezwykle frapujące, cóż za beznadziejny odcinek… Następnie śmierć Daenerys, również powiązana z Aryą. Dlaczego to Starkówna nie zabiła srebrnowłosej królowej? Od początku miała to zrobić, przecież w przepowiedni mówiono również o zielonych oczach! Gdyby jednak szala przechyliła się w drugą stronę i to mała zabójczyni zgładziłaby nową królową, fani byliby oburzeni, że nie zrobił tego jej wybranek. Jak w takim przypadku im dogodzić? Moja odpowiedź: nijak. W jakikolwiek sposób Daenerys by nie umarła, zawsze znalazłyby się głosy, że było to słabo przedstawione i zbyt oczywiste. Kolejny wielki przytyk to sprawa sukcesji: jak Bran Stark mógł zostać królem? Tłumaczenie tego mija się z celem, należało obejrzeć odcinek, w którym wszystko było wytłumaczone. Tu ponownie pojawiają się bezpodstawne głosy niezadowolenia, bo ktokolwiek inny nie usiadłby na tronie (którego, technicznie rzecz ujmując, już nie ma) zakończenie zostałoby uznane za oklepane. Jednak finał dostarcza nam czegoś, czego wcale się nie spodziewaliśmy, brakuje nam argumentów na brak zaskoczenia – co za tym idzie, krytykujemy w każdy możliwy inny sposób. Na sam koniec ofiarą pada ścisłe w rozumieniu znaczenia tego słowa zakończenie. Za mało gorzkie, za bardzo słodkie. Naprawdę? Zakończenie, w którym półmilionowe miasto zostaje zrównane z ziemią, jedna z głównych bohaterek i najsilniejsza spośród pretendentów do tronu umiera, zabita przez ukochanego, sam tron zostaje zniszczony, a kolejny z głównych bohaterów musi udać się na wygnanie. Kontynent wstrząśnięty jest wieloletnią wojną, krwawe żniwo zbierane jest ze wszystkich stron, a ocaleli bohaterowie muszą się nauczyć żyć na nowo. Zdecydowanie niewystarczająco gorzkie zakończenie.

Cóż, jakkolwiek finał Gry o tron by się nie zakończył, nigdy nikt nie byłby do końca szczęśliwy, a to, cytując jedną ze zwycięskich postaci, Tyriona Lannistera, całkiem niezły kompromis. Z pewnością na oceny ostatniego odcinka silnie rzutowały fale hejtu ciągnące się za poprzednimi. Mimo to w internecie ciągle można znaleźć nieliczne komentarze, że było to najpiękniejsze zakończenie, jakie mogliśmy dostać. I ja jestem tego zdania.

584E69F6_95A6_472B_8C1D_6CBBC3816BE8.0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *